wtorek, 6 listopada 2012

[WG] Śląskie kopalnie

Na ratunek śląskim cyganom, eee... Czarnym! 

Udział w sesji biorą:
Jas
Stark
Róża

Brak bliżej określonej fabuły. Spontanicznie.
Jedna kobieta, dwóch mężczyzn, coca-cola i pięć psów.
Wszystkich gości ostrzegamy przed możliwością zarażenia się poważną chorobą jaką jest kamień w bucie. Za wszelkie powikłania nie bierzemy odpowiedzialności. Ostrzegaliśmy.


10 komentarzy:

  1. Jas siedział na jednym z krzeseł, niespokojnie tupiąc nogą i intensywnie patrzył w ścianę, jakby zarzucał jej wszystko, co akurat siedzi mu w głowie. Denerwował się i zaciskał zęby. Z drugiej strony był jednak podekscytowany i czuł się jak parę lat temu, kiedy dopiero raczkował u Czarnych, a adrenalina nie opuszczała go ani na trochę - wrażenie, że jest śledzony i uważnie obserwowany znikło dopiero po paru miesiącach, ale Jas do tej pory nie stracił na czujności. Czasem był zbyt ostrożny, a jego intuicja niejednokrotnie ratowała mu dupę.
    Pokój Knuć, jak nazywał duży składzik Jas, oświetlały świeczki, które sam zajumał z magazynu i wiszące pod sufitem lampy o ciepłym, pomarańczowym świetle. Zagracony stolik i szafki, komody oraz krzesła zdobyli wspólnymi siłami, choć większość rzeczy była na miejscu. To tutaj powstawały teorie i masa wizji na przyszłość, wspólne marzenia i masa żartów o Górnikach, a także gdybania o życiu poza Śląskiem. Pokój był jednym wielkim sentymentem.
    Bart patrzył na niego długim, naglącym spojrzeniem. Jas wiedział, że jest jednocześnie zirytowany i ciekawy, dlatego uśmiechnął się. Potrząsnął głową i odchylił się na krześle, znajdując oparcie plecami.
    — Dobra, już mówię — odetchnął i spojrzał na Barta. — Słuchaj, jakiś czas temu... a w ogóle kiedy tu wlazłeś? Miałeś być zaraz — zdziwił się. Kompletnie umknął mu moment, w którym Stark wszedł do Pokoju Knuć i usiadł. Machnął ręką. — Dobra tam. Wracając - jakiś czas temu poznałem kobietę, nie? Nazywa się Róża. Wyobraź sobie, że ona normalnie żyje tam, na górze! — Wskazał palcami sufit. — Powiedziała mi, jak wygląda słońce, i w ogóle jak wszystko pachnie..!
    Róża była dla Jasa istną skarbnicą wiedzy i zdążył już wypytać kobietę o mnóstwo rzeczy, chociaż w jego głowie nadal błądziło drugie tyle. Kiedy był mały i babcia sadzając go na kolanach czytała książki, zdarzyło jej się opowiedzieć chłopcu o świecie sprzed apokalipsy. Mówiła o nim tak pięknie, że Jas dosłownie żył tą wizją. Róża ostudziła jego entuzjazm związany z eksploracją planety, rujnując całkowicie wyobrażony przez niego obraz Ziemi, ale szybko pozbierał się i nie stracił nadziei. Nie mógł się poddać.
    — No i Róża powiedziała mi, że może nam pomóc — dodał, ale jego wzrok spoważniał. Faktem było, że wygadał się o Czarnych i wiedział, że Bartowi się to nie spodoba. — Opowiedziała mi jakichś Pałkarzach, że są w dobrych kontaktach i spróbuje ich namówić, żeby do nas przyszli.
    Jas nie zauważył, kiedy zaczął chodzić po pokoju. Mógł przysiąc, że gestykulował. Zatrzymał się, opuścił ręce i spojrzał na przyjaciela. Mimo półmroku w oczach Jasa świeciło się coś, co babcia określała małym ogniem. Coś, co dawało mu siłę i pozwalało wierzyć, napędzało go i pozwalało na przekraczanie granic w imię własnych marzeń.
    Głównie dzięki temu spojrzeniu młodsi członkowie Czarnych go uwielbiali. Po prostu wierzyli w niego. Wierzyli razem z nim.
    — Idę się z nią spotkać. — Ze stolika wziął jeden z kompletów półmasek przeciwgazowych. Jas miał irracjonalne przekonanie, że bez niej się zatruje, a jeśli wyjdzie na słońce - spali się jak wampir, także wychodził tylko w nocy i tylko z maską. — Uznałem, że powinieneś wiedzieć. Sam jeszcze nie wiem wszystkiego, ale właśnie chcę omówić to z Różą i ułatwiłbyś mi robotę, gdybyś poszedł ze mną. — Kiwnął głową w stronę stolika, na którym leżała jeszcze jedna maska.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jas był niesamowicie podniecony, gdy przekazywał mu informację o spotkaniu. O dwudziestej w Pokoju Knuć!, rzucił w biegu, po czym zniknął za zakrętem. Stark zastanawiał się czy to nie będzie znowu spotkanie, na którym Janusz opowie mu jak to porozmawiał z jedną z Sióstr Miłosierdzia, czego się dowiedział od turystów i co stary wujaszek Sam powiedział mu podczas jego pracy w magazynie. Magazynier nawet nie poczekał na odpowiedź. Stark nie mógł krzyknąć za nim, że ma misję, ale nie musiał go gonić. Wieczór i noc mógł spędzić w swojej kwaterze. A przynajmniej miał taką nadzieję. Kto wie co czeka go tym razem…
    Wszedł do klity, w której siedział już Jas i tupał nogą z podekscytowania. Stark usiadł naprzeciwko i wbił wzrok w przyjaciela, mając nadzieję, a w sumie to wiedząc, że ten za chwilę zacznie nawijać.
    - Wszedłem przed chwilą – mruknął zbyt zmęczony, żeby opowiadać cały swój dzień w kopalni. Ten sam skurwysyński dzień jak każde poprzednie. Wraz z kolejnymi słowami Janusza, Stark unosił brwi, by potem na samym końcu je zmarszczyć.
    - Spotkałeś ją i tak po prostu o wszystkim opowiedziałeś?! – warknął, wbijając spojrzenie w łażącego w tę i z powrotem Jasa. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, co się może stać?!
    Nawet nie zauważył, kiedy trzymał zaciśnięte pięści na kurtce Jasa.
    - Nie po to haruję jak pieprzony pies, żebyś rozpowiadał na prawo i lewo o tym, co się tu dzieje! To co ustalamy w tym pokoju, zostaje tutaj. Zrozumiałeś?!
    Odepchnął przyjaciela, nie wiedząc, co ma zrobić. Co za bezmózg! Zawsze powtarzał mu, że ma za długi jęzor. Kretyn… I właśnie w tym samym momencie usłyszał coś o spotkaniu. Stark wyprostował się i spojrzał na niego raz jeszcze. Czy on nie myślał… Nie podejrzewał nawet, że to może być pułapka? Czarny sądził, że te trzy lata czegoś nauczyły tego optymistycznego magazyniera. Jak widać pomylił się. Jas wziął maskę przeciwgazową i spojrzał wyczekująco na przyjaciela. Bart nie miał zamiaru puszczać go samego. Jeszcze tego brakowało, żeby władował się w jakieś kłopoty.
    - Chwila – warknął po nosem i kucnął. Uderzył pięścią w podłogę, a po chwili otworzyła się skrytka z bronią. Stark wyciągnął jednego ze swoich glocków i przytroczył go do paska spodni. Wstał i stanął przed Januszem. – Teraz mogę iść.
    Nie miał zamiaru mówić mu o tym, że jeśli wyczuje jakąś podpuchę, sprzątnie tę kobietę i kogokolwiek innego, kogo będzie trzeba. Już miał wyjść z doku, gdy Jas wyciągnął w jego stronę maskę i potrzasnął nią jakby Stark był ślepy. Jednak ten nawet na nią nie spojrzał. Zmierzył przyjaciela spojrzeniem dezaprobaty i wyszedł, kierując się do wyjścia na wyższy poziom. Tak naprawdę nie wiedział, gdzie mają iść, dlatego gdy tylko stanęli na pierwszym piętrze, kiwnął głową do magazyniera, żeby ruszył przodem. To jest beznadziejny pomysł, przeleciało mu przez głowę, ale Jas już ruszył biegiem w dół korytarza.

    OdpowiedzUsuń
  3. Różą, a właściwie jej działaniem, kierowały słuszne motywy, a przynajmniej słuszne były według niej. Chciała pomóc uciśnionej ludności Śląska, kiedy tylko otrząsnęła się z szoku po opowieści jednego z mieszkańców. Pamiętała Śląsk jako nietypowe El Dorado płynące czarnym złotem, pamiętała, że ojciec kiedyś zabrał ją tam, żeby przedłużyć swoją przepustkę, ale odwiedzali wtedy ważniaków, którzy dłonie i twarze mieli czyste, a włosy elegancko zaczesane. Nie sądziła, że życie gdziekolwiek może wyglądać w ten sposób do momentu, w którym nie natknęła się przypadkiem na Jasa.
    Zbliżał się kolejny termin ich spotkania. Jak do tej pory – jemu zawsze udawało się wymknąć na powierzchnię, a jej dotrzeć na czas. Dzisiaj jednak miała pewne obawy, bo u jej boku maszerowała dzielnie niewysoka i szczuplutka pięciolatka. Halszka była dzieckiem, a co gorsza — dzieckiem łagodnym i cichym, gdyby nie fakt, że Róża w dość niehumanitarny sposób związała się z siostrą kawałkiem sznurka, to pewnie Halszkę zjadłby jakiś głodny potwór i tyle by z tego było. Momentami niemal ją za sobą ciągnęła, ponaglając. Bywały momenty, kiedy musiała Halszkę na chwilę zostawić samą, aby rozprawić się z bestiami. Bała się, że to będzie jej ostatnia podróż, bo nigdy nie miała na barkach takiej odpowiedzialności.
    W końcu jednak udało im się dotrzeć do ruin jednego z miast dawnej aglomeracji. Halszka pociągała nosem. Powietrze było tutaj znacznie gorszej jakości niż to, które wisiało nad Wrocławiem. Nakazała małej założyć maskę, którą zdobyły parę dni wcześniej, sama założyła też swoją i dając wzór siostrze postanowiła nie ściągając jej do momentu, aż znajdą miejsce spotkań. Stara kamienica górowała nad okolicą, dziwnym trafem jako jeden z nielicznych budynków przetrwała apokalipsę niemal w całości. Róża pchnęła ciężkie żeliwne drzwi ramieniem, otworzyły się z oporem i głośnym skrzypnięciem.
    Wprowadzając małą do środka, westchnęła. Zamknęła drzwi, które nie mogły być otwarte przez bezmyślne bestie. Róża wdrapała się w towarzystwie Halszki na drugie piętro, które wpierw sprawdziła, a kiedy okazało się bezpieczne, wyciągnęła z plecaka dwie grube świecie, stawiając je na drewnianej, zakurzonej podłodze. Ściągnęła maskę i to samo nakazała zrobić Halszce. Podała jej kawałek suszonej kiełbasy z kuropawa i podała manierkę z wodą. Sama nic nie zjadła i nie zrobiła nawet łyka wody.
    Pozostało im czekać. Halszka uważnie obserwowała Różę, ale nic nie mówiła. Róża dzisiaj też postanowiła milczeć. Była zmęczona.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedział, że Bart wybuchnie, ale nie spodziewał się tego, że zacznie go szarpać. Jego spojrzenie pozostało jednak pewne, a mały ogień tlił się nieprzerwanie. Teatralnie wygładził pogięty materiał kurtki, pozbywając się z niej pięści Barta. Oczywiście był świadkiem wybuchów złości przyjaciela, ale kiedy były skierowane ku niemu, zawsze czuł coś dziwnego, czego nie umiał określić.
    — Nie tylko Ty harujesz — burknął, jakby obrażony, że jego starania pomknęły mimochodem. — Nawet jej nie znasz, a już myślisz jakby była co najmniej szpiegiem! Nie każdy w tym pieprzonym świecie chce Cię wyruchać, Bart.
    Jas wsunął maskę przeciwgazową do dużej kieszeni kurtki i podwinął rękawy do łokcia. Wolał mieć odsłonięte ręce. Wmówił sobie, że tym sposobem zyskuje większą sprawność.
    — Każdemu kiedyś musiałeś zaufać.
    Czarnym nie zostaje się za świecenie oczami. Dobrze to wiedział. Tak samo jak on.
    Ale Jas nie został zamknięty na wszystkich. Jego chore idee nie pozwalały mu na przekreślenie każdego człowieka. Miał w sobie za dużo altruizmu i zdecydowanie za często słyszał, że kiedyś się na tym przejedzie. Wiedział o tym, ale wolał odkładać sam fakt w czasie, jakby w ogóle go nie dotyczył. Jakby w ogóle miał na to wpływ.
    Bart wyciągnął ze skrytki pistolet, a Jas westchnął i przekręcił oczami. Oczywiście. Wolał już nie komentować jego zachowania, bo podburzanie Starka nie było dobrym posunięciem. Nie chciał też wyjść za kompletnego idiotę broniąc kobiety, którą widział kilka razy. Miał tylko nadzieję, że jego intuicja znów miała rację.
    — Teraz mogę iść — rzucił Bart.
    Jas kiwnął głową. Zgarnął tylko maskę ze stołu i pomerdał nią przed twarzą przyjaciela, a ten spojrzał na niego jak na dziecko. Młody naburmuszył się, specjalnie robiąc minę obrażonej pięciolatki i siłą przecisnął maskę przez jego głowę, pozwalając jej zawisnąć na szyi mężczyzny. Dumny z siebie wyszczerzył się i szybko wyskoczył z pomieszczenia, przeczuwając, że zaraz za to oberwie.
    Poziom zero miał swoje własne wyjście ewakuacyjne, które nie było pod żadnym nadzorem - ani strażników, ani kamer, ani rejestrów wejść. Powód był prosty. Przejście było zakopane, zagracone stertą kamieni. Jas razem z resztą Czarnych zrobił wąskie przejście, które za każdym razem dokładnie zasłaniali. Droga do niego zajęła im mniej więcej dziesięć minut, a przez ten czas magazynier zachowywał się co najmniej jakby był kotem - chodził cicho, rozglądał się i nieco garbił, jakby zaraz miało coś - albo ktoś - wyskoczyć i zrobić mu krzywdę, a on broniłby się swoim niewidzialnym antyzagrożeniowym kijem.
    Wyjął parę kamieni, odsuwając wcześniej jedną z kilku metalowych płyt, tworząc w taki sposób wąskie przejście między gruzami a ścianą. Było niewygodne do przebrnięcia, a przecisnąć się można jedynie bokiem, i to wciągając brzuch i rąbiąc głową w kamienie. Ale działało.
    Jas otrzepał gogle nie zdejmując ich z głowy i spojrzał na męczącego się ze szczeliną.
    — Tylko nie utknij — zaśmiał się.
    Wyjście ewakuacyjne okazało się prostym szybem prowadzącym w górę, z masą drabinek. Wdrapał się na nie zwinnie i mimo tego wątłego ciałka, podciągał się na szczebelkach całkiem sprawnie, choć w połowie drogi nieznacznie zwolnił. Ewidentnie chciał się popisać przed Barty'm i teraz za to płacił. Mięśnie paliły, ale ignorował je, pędzony dumą. Przebycie paruset metrów mając do dyspozycji same pręty i własne ciało było trudne.
    Zwłaszcza, kiedy taki zmachany musiał jeszcze odkręcić pancerny zawór i przepchnąć pokrywę. Dał sobie jednak radę - po paru długich minutach co prawda - i wygramolił na zewnątrz, bez namysłu padając na ziemię, dysząc i chichocząc. Ciężkie powietrze szybko się o sobie przypomniało i chłopak raptownie usiadł, wyjmując migiem maskę przeciwgazową i zakładając na nos. Zwędził ostatnie komplety takich półmasek z magazynu, bo według niego całe maski, na przykład taki buldog, były zbyt niewygodne i czuł się spętany. A w dodatku parowały szybki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co tak patrzysz, maskę wkładaj. Chyba że chcesz się udusić i zemrzeć. Albo się zradioaktywnić, czy jakoś tak. — Głos miał zniekształcony przez szczelną maskę.
      Zamknął zawór prowadzący do podziemnego miasta i szybkim krokiem ruszył ścieżką zapamiętanej trasy. Razem z Różą wybrali miejsce stosunkowo blisko włazu, bo Jasiu marudził, że ma ograniczony czas. Przemknęli koło martwych drzew i paru kałuż, a potem weszli do kamienicy. Zastukał trzy razy w metalową blachę, która rozniosła za sobą głuche echo i czekał, aż usłyszy zwrotne stuknięcia. Echo przyszło szybko, a Jas gestem dłoni nakazał Barty'emu iść za nim.

      Usuń
  5. Gdy tylko wyszli na powierzchnię, Stark podniósł rękę i zasłonił sobie oczy przed mocnym światłem księżyca. Dla kogoś kto rzadko widywał niebo, każde naturalne światło stawało się czymś nieprzyjemnym w początkowym momencie styczności. W tunelach, gdzie pracował całymi dniami, czas zlewał się w jedną całość. Nie wiedział czy jest wciąż dzień czy już nastała noc. Jedynymi tego znacznikami były dobowe świece. Mające pozaznaczane dwadzieścia cztery godziny, odmierzały czas tyrającym w niewolniczej pracy górnikom. Chociaż nigdy tego nie przyznał, cieszył się, że Jas załapał się do łatwej pracy w magazynie. Mimo że zdarzały się tam trudniejsze dni, były niczym w porównaniu z tym co działo się w kopalniach. W każdym momencie Stark mógł zginąć, przywalony gruzem, który poruszył on lub inni pracownicy. Jakaś dziewczyna kiedyś zapytała go, jak to możliwe, że ma jeszcze siłę na tak prężne działanie w szeregach Czarnych. Otóż nie miał. Jedynie cel tego wszystkiego i nadzieja nie pozwalały mu upaść. Tak było na początku. Teraz jeszcze był odpowiedzialny za mieszkańców podziemnego miasta. W tym właśnie Jasa.
    Dlatego tak go poniosło w doku. Nie chciał go skrzywdzić, ale miał nadzieję, że chłopak zapamięta sobie to i nigdy już nie popełni tego błędu. Jas nie zatrzymywał się. We dwójkę dość sprawnie dostali się jednego z budynków. Chyba jako jedyny zachował się w dawnej postaci, chociaż ze środka widać było wystające drzewo. Nikt tu już dawno nie mieszkał. Bart patrzył na to wszystko z dziwnym otumanieniem i smutkiem. Jednak nie było czasu na ckliwe rozglądanie się po okolicy. Odgarnął włosy i wślizgnął się za towarzyszem do kamienicy. Weszli cicho po schodach na półpiętro, a potem przeszli po kawałkach dachu na część, która kiedyś była pewnie salonem, a teraz przypominała obrośnięte ruiny, w których zadomowiły się wysokie drzewa.
    Początkowo panowała cisza. Dopiero po chwili Stark zauważył ciemną postać, zmierzającą w ich kierunku. Wyciągnął momentalnie broń i wycelował w dziewczynę.
    - Stój! – warknął. - Nie wtrącaj się, Jas! – krzyknął, słysząc krzyk przyjaciela. Nie spuszczał wzroku z blondynki. – Czego chcesz?! – rzucił do niej, wciąż celując w jej głowę. – Po co tu przyszłaś? Jest tu jeszcze ktoś z tobą?
    Ta sięgnęła dłonią do kieszeni, ale Stark był szybszy.
    - Hej. Hej! Ręce na widoku! – krzyknął, każąc jej podnieść ręce w górę. – Jas, sprawdź jej torbę – rzucił do przyjaciela, nawet na niego nie patrząc. Ten chciał coś powiedzieć, ale Bart spiorunował go wzrokiem. – Rób. Co. Mówię. Chyba że chcesz potem zakopać jej zwłoki.
    Czekał, aż Jas to zrobi i dopiero wtedy zauważył, że dziewczyna zerka w stronę jednego z drzew. Stark zmarszczył brwi.
    - Stań pod ścianą – mruknął do niej. Gdy ich spojrzenia się spotkały, widać było, że się przestraszyła. Wiedziała, że chłopak chce sprawdzić tamto miejsce. Chciała coś powiedzieć, ale Czarny podszedł bliżej i wskazał glockiem, gdzie miała stanąć. Nie miała wyjścia. Gdy tylko to zrobiła, ten wycofał się do drzewa. Teraz wyraźnie słyszał jakieś poruszenie. Cicho stawiał nogę za nogą, nie odrywając pleców od kory pnia. Ktoś stał zaraz po drugiej stronie. Odetchnął prawie niedosłyszalnie i wyskoczył naprzód. Gdy zobaczył do kogo celuje, zaniemówił. Przed nim stała może pięcioletnia dziewczynka. Jej duże oczy wpatrywały się ze strachem w chłopaka, czekając na jego reakcję. Ignorując pozostałą dwójkę, podszedł do niej i uniósł ręce.
    - Jesteś tu sama? – spytał, a widząc potakiwanie główką, wsunął z powrotem broń za pasek. – Nie bój się. Nic ci nie zrobię. – Przykucnął, mając dłonie na widoku, po czym wyciągnął w jej stronę rękę. Zerknął na chwilę na dziewczynę, po czym machnął głową, by ją uspokoić. – To twoja matka? – spytał na powrót zwracając się do dziewczynki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Róża nie była wystraszona, a zdenerwowana. Najwidoczniej jej mimika była tak uboga, że chłopak mógł pomyśleć, że udało mu się wystraszyć blondynkę. Dziewczyny odpoczęły w spokojnej kamienicy, która stanowiła tutaj namiastkę domu, a potem ruszyły na miejsce spotkania i Róża była przekonana, że przebiegnie ono tak, jak zawsze. Widocznie Jas nie uprzedził, że jego kamraci są niespokojni, wybuchowi i skorzy do wymachiwania bronią. Niedobrze. Tacy palanci najczęściej wpadali w kłopoty, bo nie potrafili usiedzieć w miejscu, kiedy nastawała taka potrzeba.
    Róża posłusznie cofnęła się pod ścianę i ręce uniosła nieco wyżej. Na ramieniu miała przewieszony swój karabinek z magazynkiem opróżnionym do połowy. Oszczędzała amunicję, ale w towarzystwie Halszki musiała uważać na to, aby nie pozwolić mutantom podchodzić zbyt blisko, dlatego strzelała częściej niż to było konieczne. Eliminowała zagrożenie. Zerknęła na Jasa i momentalnie poczuła do niego żal. Nagle była traktowana jak wróg, a przecież przez cały czas oferowała nic więcej, tylko pomoc.
    Staniszewska skupiła się jednak na tym, aby przypilnować Halszki, która na szczęście była mało gadatliwym dzieckiem, przynajmniej w pierwszych chwilach znajomości, dlatego spoglądała nieufnie, nieco zlękniona na jednego z Czarnych. Nie miała pojęcia kim są dwaj mężczyźni, więc chciała schować się za Różą, ale dostrzegła, że ta jest zbyt daleko.
    Starsza z sióstr szybko jednak to naprawiła i po chwili opierając lufę pod podbródkiem chłopaka, który kucał przy małej, zmusiła go do tego, aby spojrzała nią. Na osobę, z którą powinien rozmawiać w jakiejkolwiek kwestii. Fakt faktem była zbyt nadopiekuńcza w stosunku do Halszki, ale po prostu była bardzo miękkim człowiekiem w twardej, bezwzględnej skorupie.
    — Zostaw ją w spokoju. Nie, nie jest tu sama i nie, nie jestem jej matką. Wstań — rzuciła cicho. Pierwszy raz spotkanie nad Śląskiem przybrało taki nieprzyjemny obrót. Nie ufali sobie, a powinni, akurat tutaj Jas był łącznikiem i powinien jakoś wytłumaczyć swojemu koleżce, że Róża nie jest zagrożeniem.
    Owszem, mogła stać się niebezpieczna, w końcu potrafiła bronić nie tylko siebie, ale i swoich racji, ale nie zależało jej na tym, aby narobić sobie wrogów na Śląsku. Wystarczała jej bliskość gniazda Syndykatu, który był chyba najgorszym z możliwych wynalazków współczesnego świata. Zwłaszcza Wrocław i Śląsk były narażone na ich ataki, więc powinni trzymać się razem.
    — Nazywa się Halszka — dodała spokojniej, cofając karabinek. — Ja jestem Róża, ale to powinieneś wiedzieć… — I znowu zerknęła na Jasa.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bart celował do Róży.
    Do. Róży.
    Bart celował do Róży, a Jas zbierał szczękę z podłogi. Wiedział, że Barty zareaguje agresywnie i nie będzie miły, ale nie podejrzewał, że od razu wyciągnie broń!
    — Barty, uspokój się! — krzyknął.
    — Nie wtrącaj się, Jas! — usłyszał w odpowiedzi.
    Przeklął pod nosem. Nie tak miało być. Mieli porozmawiać, a nie rzucać sobie do gardeł! Spojrzał bezsilnie na Różę, jakby chciał ją przeprosić samym wzrokiem. Nie mógł od tak rzucić się na Barta i wyrwać mu broni, bo wiedział, że tym rozjuszy go jeszcze bardziej.
    Róża się denerwowała, Bart się denerwował i Jas też się denerwował. Czuł się winny. Mógł to przewidzieć. Przeczuwał przecież, że coś się stanie, ale negował to. Myślał, że jego przeczucie jest związane z wyjściem na zewnątrz, z konfrontacją z tak dużą płaszczyzną, wyjściem z bezpiecznych tuneli - nie spodziewał się więc, że jego niepokój mógł mieć źródło u jego brata.
    — Bart, przestań krzyczeć, do cholery — powiedział. — Uspokój się. Mówiłem, że nie jest żadnym szpiegiem...
    W tym momencie poczuł na sobie piorunujący wzrok przyjaciela, a chwilę później usłyszał, że ma przeszukać torbę Róży.
    — Rób. Co. Mówię — wycedził Bart. — Chyba że chcesz potem zakopać jej zwłoki.
    Jas westchnął ciężko. Jasne, że był wzburzony, jak wszyscy w pomieszczeniu, ale pomyślał, że powinien być tym, który jest spokojny. W końcu był pewnego rodzaju łącznikiem, a w momencie kiedy i on zacznie krzyczeć i grozić, nigdy się nie dogadają. Zsunął swoją półmaskę na szyję i dla spokoju podszedł do torby Róży, kucnął i udał, że przeszukuje jej zawartość, a tak naprawdę po prostu miętosił materiał, rzucając okiem na wszystko, co się dzieje między Bartem, a Różą.
    Czarny kazał stanąć kobiecie pod ścianą, a sam poszedł sprawdzić, co się dzieje za drzewem. Jas spoglądał na Różę i starał się przekazać jej spojrzeniem, że to wszystko jest chwilowe, żeby zachowała spokój, a on zaraz porozmawia z Bartem. Ale faktu, że Róża nie była sama, również nie przewidział. Widok małej dziewczynki zszokował Jasa tak bardzo, jak jego brata. Trochę rozczulił. Uśmiech sam wpełzł mu na usta. Chłopak odetchnął z ulgą, gdy Stark schował pistolet i podniósł się.
    Róża w tym czasie podeszła do Barta i przyłożyła lufę do jego facjaty.
    Jas miał ochotę przyłożyć głową w ścianę.
    Jeszcze tego brakowało.
    Podszedł do nich cicho i wsunął się w przerwę między Czarnym, a najemniczką. Popatrzył na nich jak na dzieci, które pokłóciły się o klocek.
    — Dajcie spokój, obydwoje. Nie chcemy się zabijać, tylko rozmawiać, tak? — przypomniał. — Różo, schowaj broń, a Ty nawet nie myśl o tym, żeby wyciągać pistolet. — Spojrzał na Starka.
    Wziął brata za ramię i odsunął się z nim kilka kroków w tył.
    — Co Ty odwalasz? — szepnął do niego. — Nie baw się w komandosa!
    Wyprostował się. Stał blisko przyjaciela i Bart mógł być pewien, że Jas złapie go i przytrzyma, jeśli stwierdzi, że coś knuje. Często tak robił. Niekoniecznie z nim, ale robił. Rzucił jeszcze spojrzenie małej siostrze Róży, która chyba nie miała pojęcia, co się dzieje. Nie dziwił jej się. Przejechał dłonią po twarzy i westchnął.
    — To jest Barty. — Wskazał brata. — Wbrew pozorom nie jest takim gburem, po prostu sobie wbił do głowy, że jesteś szpiegiem i coś zrobisz naszej organizacji. No i jest zły, że wszystko wygadałem komuś obcemu, dlatego jest taki agresywny. Ale już będziemy grzeczni, nie, Barty? — Zerknął na niego, uśmiechając się po swojemu. Jas znów był rozluźniony i wesołkowaty, ale nadal był w stanie ostro zareagować. Chciał rozluźnić atmosferę. — Wziąłem go ze sobą, bo jest dla mnie bratem i nie chcę już ukrywać przed nim naszej znajomości — tłumaczył. — A tym bardziej tego, że możesz nam pomóc.
    Uśmiechnął się jeszcze raz.
    — Chodź Barty, usiądziemy i będziemy gadać.
    Pociągnął Starka za ramię, zmuszając go do posadzenia dupy na podłodze i sam usiadł obok niego, wyciągając nogi przed siebie i nieco pochylając się do przodu.
    — Różo, mogłabyś opowiedzieć trochę więcej o tych Pałkarzach?

    OdpowiedzUsuń
  8. Stark poczuł chłód broni pod brodą. Nie spodziewał się innej reakcji, jednak nie zamierzał sięgać już po broń. Nie przy dzieciaku. Widział już jak ktoś ginie na jego oczach i nie był wcale starszy od tej małej, dlatego też wiedział, że mózg jego albo jej siostry na twarzy dziewczynki nie byłby niczym dobrym w dorosłym życiu. Dlatego podniósł ręce w górę, przenosząc spojrzenie z małej blondynki na dużą, które były swoimi wręcz identycznymi kopiami. Zmarszczył lekko brwi. Siostry? Wstał jak kazała i patrzył na nią z góry dłuższy czas.
    — Nazywa się Halszka — dodała spokojniej dziewczyna, cofając karabinek. — Ja jestem Róża, ale to powinieneś wiedzieć…
    Ostatnie słowa były skierowane do Jasa, który wszedł między nich jak jakiś bufor. Brakowało tylko żeby rozłożył ręce, a Stark czułby się jak zwierzę w zoo uspokajane przez swojego właściciela. Śmieszne, bo to najczęściej on musiał sprowadzać na ziemię swojego braciszka. Tylko teraz Stark dalej był pewny tego, że zrobił to, co należało. Skąd miał wiedzieć, że było tu dziecko? I dalej nie wiedział, czy Róża nie jest jakimś szpiegiem, ale fakt, że zabrała ze sobą małą raczej powoli osłabiał jego podejrzenia. Chociaż kto wie… Mogła być zdolnym szpiegiem. Jednak kontakt wzrokowy z dziewczyną przerwał mu Jas, machając swoją odzianą w rękawiczkę bez palców ręką.
    - Czego? – warknął nieco mniej miło niż zamierzał, ale zaraz został dosłownie zabrany w przeciwny kąt rozwalonego domu. W sumie to się nie opierał, bo i tak musiałby się przesunąć, robiąc miejsce dziewczynce. No i nie chciał znajdować się w pobliżu tej kobiety. Nie żeby ich nie szanował. Po prostu nie przywykł do pracy z nimi. W sumie to wiedział, że jest kilka kobiet w szeregach Czarnych, ale nigdy ich nie widział ani z nimi nie rozmawiał. Jedyną kobietą, która była dla niego coś warta już nie było na tym świecie. Instynktownie spojrzał na Jasa, który coś mu tłumaczył, ale Stark zwyczajnie go nie słuchał. Był zmęczony. Zmęczony pracą, tą sytuacją, byciem na nogach od ponad dwóch dni bez przerwy. Wiedział, że to spotkanie wiele znaczyło dla Jasa i w sumie gdyby ten się na nie tak nie napalił, zapewne poszedłby spać. Chociaż to chore poczucie odpowiedzialności za swojego młodszego braciszka przeważyło. – A ty nie baw się w jakiegoś rebelianta, bo nim nie jesteś – odpowiedział i wyminął chłopaka. Wiedział, że ten poczłapał za nim, ale Stark nie miał zamiaru jeszcze bardziej go stresować. Usiadł na czymś co kiedyś musiało być schodami i obserwował dwójkę blondwłosych Polek. Stroje wydawały mu się zrobione na niego inny klimat niż ten. Coś między pustynnym a tropikalnym. Wyładowania elektrostatyczne na niebie nie sprzyjały nikomu na terenie Śląska. Nie było więc możliwości, żeby mieszkały gdzieś w okolicach. Ukrył twarz w dłoni, czując jak zaczyna ciążyć mu głowa. Słyszał jak Róża mówi coś do tej małej dziewczynki. Coś co przypominało mu słowa, które słyszał w dzieciństwie…
    Na wyraźnie już rozluźnione słowa Jasa, podniósł głowę i spojrzał na niego bez wyrazu. Wiedział, że chłopak chciał dobrze, więc nawijał, żeby jakoś uspokoić pozostałą trójkę i nieco upuścić emocji. Gdy wszyscy usiedli w niezbyt dalekiej odległości od siebie, Stark zatrzymał wzrok na blondynce. Halszka… Kto jej dał to imię? Jakiś jąkający się idiota? Jednak nic nie powiedział, bo jej opiekunka pewnie odstrzeliłaby mu w najlepszym przypadku głowę. Obserwował tylko jak dziewczynka bawi się tępym nożykiem. Skupił jednak uwagę na słowach Róży, która zaczęła tłumaczyć wszystko po kolei. Skąd przybyła, jak spotkała Jasa i kim są w końcu ci cali Pałkarze. Gdy skończyła, Stark poczuł na sobie spojrzenia dwójki
    - A co chcecie w zamian za pomoc? – spytał, wzruszając ramionami. – Nie oszukujmy się. Nie namówisz tylu ludzi do walki charytatywnie. Jeśli jest to coś nieosiągalnego do spełnienia przez nas, nie możemy się zgodzić.
    Spojrzał uważnie na najemniczkę.

    OdpowiedzUsuń
  9. Róża się nie patyczkowała i nie oszczędzała Halszce nieprzyjemności życia. Sama od najmłodszych lat była świadkiem, jak ludzie zabijają nie tylko potwory, ale i drugiego człowieka tylko po to żeby osiągnąć swój cel. Róża miała świadomość tego, że o prawdziwym życiu na zewnątrz wie znacznie więcej niż ci dwaj, ale posiadała zaledwie szczątkową wiedzę na temat życia na Śląsku. Wiedziała głownie to, co ludzie przekazywali sobie w całej Polsce, ale teraz z tą wiedzą kontrastowały informacje, które zdobywała od Jasa. Nic nie było takie, jakie się wydawało i właśnie z tym chciała oswajać Halszkę – z brutalnością i niegodziwością. Nie było tu miejsca na szczęśliwe dzieciństwo.
    — Pałkarze? — mruknęła pod nosem, spoglądając spod byka na Starka, ignorując Jasa, który przecież mógłby ją w jakiś sposób rozmiękczyć, bo przecież trochę się znali i Róża zapałała do niego sympatią. — To organizacja, zajmująca się pokojem i bezpieczeństwem we Wrocławiu. We wszystkich aspektach, również w handlu, a jak wiadomo… Wasza partia liczy sobie coraz więcej za węgiel, biorąc coraz więcej zbóż po niższych cenach. Już dawno mogliby wstrzymać transporty na Śląsk, ale wtedy najbiedniejsi z Was zaczęliby głodować już teraz. Chyba się nie pomylę, jeśli stwierdzę, że zapasy tworzone są tylko dla najbogatszych, co? — spytała, choć nie miała pewności o jakichkolwiek zapasach, ale każdy racjonalnie myślący człowiek robiłby w tych czasach zapasy. Jako zabezpieczenie.
    Róża wzięła swój plecak i broń, umieszczając to wszystko na ramionach. Dłoń wsparła lekko na głowie blondyneczki, która była zachwycona i zafascynowana dwójką młodych chłopaków. Dziecięca naiwność pozwoliłaby jej pewnie na to, aby za nimi pójść, dlatego Kwiatek musiał pilnować siostry niczym oka w głowie, co mogło nie być łatwe, skoro żaden z Czarnych nie chciał jej w tym pomóc.
    — Wydaje mi się, że nic poza sprawiedliwą wymianą surowców i przyjmowaniem naszych na dłużej niż parę godzin. Kupcy z Wrocławia wracają wycieńczeni, bo nie mają kiedy odpocząć… — warknęła. A potem spojrzała na każdego z nich, prostując się. Choć nie dorównywała wzrostem żadnemu z nich, chciała przynajmniej podkreślić, że jest równie silna, co oni.
    — A wy nie chcecie zniszczyć partii? Wieść sprawiedliwe życie? Dlaczego nie poprosicie o pomoc innych? — spytała cicho, mając na myśli ludzi z innych ośrodków. — Może i każdy patrzy teraz na czubek własnego nosa, ale nikt nie lubi kogoś, kto chce rządzić wszystkimi. Nie? — Pokręciła lekko głową, zdając sobie sprawę, że rozgadała się chyba nieco zbyt bardzo.
    Zawiało. Mocny podmuch wzbił w powietrze drobinki pyłu i kurzu, który był w gruncie rzeczy radioaktywnym opadem.
    — Halszka, maska… — poleciła, mała blondynka szybko założyła na twarzy przydużą MP5. Obie były wyposażone w takie modele, które Róża zdobyła zupełnie przypadkiem, ale były one niezawodne. — Będziemy tu tak sterczeć, aż złapie nas ta paskudna burza? — pytanie skierowała do Starka, bo miała wrażenie, że to jednak on ma więcej do powiedzenia niż Jasiek.

    OdpowiedzUsuń