sobota, 14 listopada 2015

[KP] K E P P E R - Z A L E W S K I

 POSTAĆ DO PRZEJĘCIA - SZCZEGÓŁY U DOŁU STRONY
Jestem zły, ale to dobrze. 
Nigdy nie będę dobry, ale to nic złego. 

Nie chcę być nikim więcej niż sobą.*


Uwaga: W notce ukryte są zdjęcia. Bez wahania klikać w [!].


               Musiało już świtać, choć przez ciemny, płócienny worek, który włożyli ci na głowę nie spostrzegasz nic, nawet delikatnego blasku czy ułudy kształtów. W powietrzu czuć jednak ten specyficzny zapach, który kojarzysz ze świtem, pełen świeżości poranka i duszności odchodzącej nocy. Jest w nim coś z sennej maligny, przytłaczające i trwożące serce, lecz także dodające otuchy jak lękliwe prześwity słońca, przebijające się przez kłęby stłamszonych powyżej linii horyzontu oparów, których teraz nie możesz zobaczyć. Czas płynie powoli, mamiąc cię ulatującymi minutami i sekundami, które kradniesz raz po raz zapadając w połowiczne odrętwienie. Teraz, niemal całkowicie rozbudzony, z narastającą irytacją czujesz jak kości kręgosłupa i miednicy strzykają ci przy najdelikatniejszym poruszeniu, ale z typowym dla siebie spokojem ignorujesz to, myśląc jedynie o tym, co czeka cię lada moment. Bawi cię już to przeciągnięte oczekiwanie, jednak spod grubego materiału Syndykat nie zobaczy przeciągłego uśmiechu, nie dostrzeże iskierek śmiechu, błyskających w źrenicach. W nabożnym skupieniu powracającego rozsądku zamykasz oczy, rozkoszując się spokojem oraz echem szarganego wiatrem żagla.
                 Zanim straciłeś możliwość obserwacji po wyjściu z samochodu, starego wranglera rubicona [!] pozbawionego lewych drzwi i niedziałającym tylnym światłem, zdążyłeś jeszcze zauważyć niewielką łódź, kształtem przypominającą sportowe katamarany [!], pamiętane ze starych, pożółkłych plakatów z podziemnego hangaru w bazie wypadowej u brzegów spływnej Wisły. Łódź wyglądała na niewielką, ale zejście ze zbocza zajęło wam nie krócej niż siedem minut, co oznacza, że pierwsze wrażenie zostało zdecydowanie zakrzywione przez odległość oraz półmrok zbliżającego się poranka. Teraz, kiedy siedzisz na twardej powierzchni najpewniej w okolicach środkowej belki wspornikowej, z rozmysłem wspominasz widok łodzi, analizując rozłożenie pojedynczego, czarnego żagla pozbawionego znacznika oraz czterech żołnierzy w kominiarkach z symbolami szkieletów. Powinieneś czuć się dumny, że eskortują cię słynne Cienie [!], ale po doświadczeniach z samochodu i włożeniu na głowę worka (jak dobrze, że był wyprany) targają tobą mieszane uczucia. Wiatr po raz kolejny zmienia kierunek, a raczej to katamaran tnący leniwie nieruchome wody zalewu odrzańskiego wykonuje kolejny zwrot. Podczas całej podróży było już ich tak wiele, że nawet, gdybyś był mistrzem sztuki żeglarskiej nie mógłbyś określić kierunku, w którym płynęliście. Wiesz jedynie, że łódź posuwa się nie prostopadle do brzegu, jak początkowo zakładałeś, lecz niejako sinusoidalnie, wykonując raz po raz pełne okrążenia po szerokim promieniu, żeby złagodzić wrażenie zmiennego toru. Podróż jest tak nudna i pozbawiona wartych zapamiętania zdarzeń, że teraz już niemal siłą powstrzymujesz się, żeby znów nie zapaść w sen. Kiedy zaciskasz pięści, wbijając paznokcie w miękką skórę w ramach czynnika pobudzającego słyszysz odgłos, który kojarzy ci się jednoznacznie z opuszczanym żaglem. Potrzebujesz chwili, żeby zmącony, senny umysł skojarzył fakty i ta chwila wystarcza, żeby łódź delikatnie dotknęła przeszkody. Zderzenie jest tak subtelne i wyważone, że niemal go nie czujesz. Gdyby nie dźwięk opuszczonego żagla zapewne nawet być tego nie zauważył.
                W momencie w którym dłoń zaciska się na twoim ramieniu jesteś już przygotowany. Bez chwili zwłoki wstajesz i dajesz się prowadzić jak ślepiec, zdany na łaskę swego przewodnika. Wychodząc na brzeg rozmyślnie potykasz się o najdrobniejsze przedmioty. Najpierw celowo zahaczasz o brzeg ławki, o którym pamiętasz jeszcze z pierwszego spojrzenia na łódź, a później o samo powietrze na brzegu. W twojej kolonii jest takie powiedzenie, które skrupulatnie stosujesz podczas dyplomatycznych wizyt – najlepszy wróg to taki, który cię niedocenia. Wspominając te słowa niemal lądujesz na kolanach, powstrzymany jedynie przez pewne pociągnięcie twojego opiekuna, które stawia cię ponownie na nogach.  Cienie zdecydowanie są już przekonane, że mają do czynienia z amatorem. Jeżeli Główny zapyta o ciebie przed spotkaniem Syndykat sam stworzy sobie idylliczną wizję żałosnego prostaka, wysłanego z misją, która nie może się powieść. To powinno wystarczyć, aby w negocjacjach wykorzystać argument siły. Nadal grasz w  swoją grę , nieostrożnie podążając za przewodnikiem. Na twardym gruncie zdecydowanie łatwiej przychodzi ci rozpoznanie kierunków, dlatego zapamiętujesz każdy z zakrętów. Tutaj też parę razy robicie kółko, ale droga jest zdecydowanie mniej skomplikowana do rozszyfrowania. Kiedy zatrzymujecie się w środku jakiegoś pomieszczenia (jest w nim dość ciepło, zaś w powietrzu czuć zapach drewna płonącego w kominku, niechętnie snujesz przypuszczenie, że Syndykat jest jednak bardziej zacofany niż początkowo zakładałeś) automatycznie prostujesz się, przyjmując pozycję oczekiwania, kiedy przewodnik niespiesznie ściąga ci z głowy płócienny worek. W pierwszej chwili oślepia cię mocne światło, najpewniej pochodzące z żarówki, zaś w kolejnej paraliżuje kształt, który widzisz przed sobą. Obraz powoli staje się klarowny, choć jeszcze przez kilka chwil towarzyszy ci potworny ból oczu, a także niemożliwy do zahamowania mechanizm łzawienia. Czujesz narastającą złość, kiedy pierwsza łza spływa po twoim policzku, dokładnie na oczach przewodnika, rosłego mężczyzny z efektowną, czarną brodą i tatuażem pokrywającym połowę wygolonej głowy. Trochę żałujesz, że nieznajomy nie jest zamaskowanym Cieniem, ponieważ podczas „przejęcia” z katamaranu nie słyszałeś żadnej rozmowy, co może komplikować sprawę odegranej roli amatora. Nie dajesz jednak po sobie poznać ani jak bardzo jesteś zły, ani poirytowany. Automatycznie wycierasz kolejną łzę a następnie dość wymownym, pozbawionym emocji gestem dłoni poprawiasz ubranie. Właśnie masz zadać pytanie o czas spotkania, kiedy twój przewodnik wskazuje ci dłonią zamknięte drzwi na końcu pomieszczenia. Nie czekając na zachętę kierujesz się w tamtą stronę, licząc, że ten cały Główny okaże się wart tego przeklętego zachodu. Wzrokiem ledwie muskasz wywieszone na ścianach obrazy w lekko przypalonych, ale wciąż nieziemsko pięknych ramach [!]. Gdybyś tylko miał trochę więcej czasu…
                Drzwi zamykają się bardzo cicho. Nie słychać ani skrzypienia, ani odgłosu strzykającego mechanizmu blokującego. Podczas przekraczania granicy dwóch pokoi w ogóle tego nie odczuwasz. W tym pomieszczeniu ściany mają taki sam jasnobrązowy odcień, w kącie pali się wesoło ogień w kominku, zaś na ścianie zawieszony jest symbol, którego nie rozpoznajesz. Początkowo bierzesz go za obraz, ale wystarczy bliższe przyjrzenie się kształtom, aby wiedzieć, że to pewnie jakiś wewnętrzny znak używany do komunikacji pośród stopni Syndykatu. Być może to jakiś oficjalny znak Głównego? Nie masz czasu na roztrząsanie wątpliwości, ponieważ ze zdziwieniem, którego nie udaje ci się zamaskować, zauważasz dwóch młokosów. Jeden z nich, ciemnowłosy i lekko uśmiechnięty,  zajmuje miejsce za biurkiem, zaś drugi, tutaj musisz mrugnąć, ponieważ wciąż nie możesz otrząsnąć się z wrażenia, że kiedyś widziałeś tego człowieka na spotkaniu medyków w ruinach Warszawy, wydaje się zdecydowanie mniej przyjaźnie nastawiony. Kiedy wasze oczy spotykają się chłystek (nie może mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat, myślisz z zaskoczeniem) sięga po rozłożoną na biurku mapę, którą wprawnie składa a następnie – to wszystko trwa zbyt krótko, abyś zauważył wszystkie subtelne szczegóły – wychodzi z pomieszczenia drzwiami, których wcześniej nie zauważyłeś. Musisz stać w milczeniu dłuższa chwilę, ponieważ nieoczekiwanie - zupełnie straciłeś orientację i zapomniałeś, że w pokoju jest jeszcze ten chłoptaś za biurkiem  - ktoś zwraca się do ciebie po imieniu. Z jego słów wynika, że niestety nie spotkasz się z Głównym, ale masz okazję przedstawić swoją sprawę kapitanowi sekcji wojskowej. Wojskowej? Podróż zdecydowanie zaszkodziła twoim zdolnościom analitycznego myślenia, ale to nie przeszkadza ci, żeby czuć narastający strach. Wspomnienia bardzo ostrożnie wypływają na powierzchnię, spychając bieżące myśli gdzieś na krawędź umysłu. Przypominasz sobie walki o nitkę metra, śmierć swojego syna, płonące budynki i symbol Syndykatu, wymalowany na ścianie podziemnego tunelu. I tego chłystka, który wyszedł. Voss, chyba tak na niego wołali. Z coraz cięższym sercem starasz się opanować drżenie rąk. Mrugasz szaleńczo, nie potrafisz ustać w miejscu, ledwie powstrzymujesz się przed atakiem. Skoro człowiek, który wyszedł był wtedy w Warszawie to oznacza, że osoba, która siedziała za biurkiem nie była nikim innym jak dowódcą ataku, który wtedy… cztery lata temu zagarnął linię metra i założył tam terytorium zależne Niepodległego Opola, topiąc niegdyś bezpieczne miejsce w krwi Warszawiaków.
                Podnosisz wzrok i napotykasz wyciągnięty w twoją stronę pistolet. Teraz już wiesz, że Syndykat z rozmysłem pozwolił ci grać w wyuczoną grę, kontrolując kolejne ruchy z precyzją mistrza marionetek. Dałeś się poprowadzić jak owieczka i wodzić za nos, zaś ceną podobnej głupoty jest w nowej rzeczywistości zaledwie śmierć. Pada strzał, ale ty w zasadzie go nie słyszysz, czując jedynie ból rozprzestrzeniający się promieniście z klatki piersiowej.
- Zabiłeś mi syna, Potworze!
Szeptasz, czując jak siły opuszczają twoje kończyny. Powoli słaniasz się na nogach, czujesz jak zawodzą cie kolana a ciało bezwładnie uderza o ziemię. Dostrzegasz jak przez mgłę zbliżającego się chłystka, który teraz uśmiecha się tak szeroko, jakby właśnie dostał najwspanialszy na świecie prezent. Wolniutko pochyla się nad twoją twarzą a później posuwa palcami po bliźnie, którą od czasu walki o warszawskie metro nosisz z dumą na prawej połowie twarzy. Pamiątka po bohaterskiej obronie – zawsze powtarzasz. Teraz palce twojego wroga. Człowieka, który bez zawahania skazał na śmierć setki osób delikatnie przesuwają się po chropowatej skórze, a ty nie możesz nic zrobić.
- Obyś sczezł w piekle wyruchany przez wszystkie demony – wypluwasz mu w twarz, walcząc z bezwładem ciała, choć słowa nie robią na oprawcy żadnego wrażenia. – Główny dowie się o tym, że przekroczyłeś warunki rozejmu. Dowie się i sam pośle cię…
- Główny nie wie, że tu jesteś, mój drogi Przyjacielu. Od początku do końca prowadziłeś korespondencję ze mną i Vossem, więc nie musisz się wysilać. – Znów ten uśmiech, który sprawia, ze krew się w tobie gotuje. Gdyby nie porażenie rzuciłbyś się na tego młokosa i gołymi rękami wyrwał mu tchórzliwe serce. – Jesteśmy łaskawi, dlatego wyślemy kogoś, kto zajmie się twoją żoną. Marysia, prawda?
Nie odpowiadasz. Ostatnią emocją, którą pamiętasz i która towarzyszy ci na drugą stronę jest paniczny strach i wspomnienie Marysi, gotującej zupę na starej kuchence elektrycznej, którą Janek wymienił za pierwsze zarobione przez siebie żetony. Ona macha do ciebie radośnie a Jaś wyciąga z szafki talerze. Już dawno nie jedliście razem obiadu. Wyciągasz ręce, żeby im pomóc a później widzisz już tylko ciemność.


***

- Musiałeś go zabić?
Voss pojawia się, gdy tylko ofiara wydaje ostatnie tchnienie. Nie jest zdenerwowany, ale znudzony, co zupełnie ci odpowiada. Kolejny konflikt niepotrzebnie zaburzyłby idealnie działające porozumienie.
- Ja jestem od zabijania a ty od ratowania życia. Zajmiesz się ciałem? – Pytasz, choć wiesz, że Voss nawet bez wyraźnego polecenia zabrałby truchło do podziemnej kostnicy i spuścił je do masowego grobu w pobliżu starego kamieniołomu albo wysłał na spopielenie na południowy brzeg zalewu. Na niego zawsze możesz liczyć. Jest przecież tak samo umaczany jak ty.
- Wiesz, że tak.
Uśmiechasz się, a później chowasz pistolet do pierwszej szuflady biurka. Po raz kolejny Syndykat zapłacił swoje długi.
- Kiedy przyjeżdża? – Pytasz jeszcze, zanim Voss wyjdzie z dwoma Cieniami, wybranymi do pozbycia się dowodów. To twoi ludzie i wiesz, że możesz im ufać bezgranicznie.
- W przyszłą sobotę, dlatego miałem nadzieję, że może załatwisz przeprawę przez jezioro i rozrywkę do czasu, aż wrócę z Warszawy.
Niby przypadkiem wzruszasz ramionami, udając, że w zasadzie pytałeś jedynie z ciekawości. Musisz załatwić w Warszawie jakieś kłopoty – planujesz szybko, odprowadzając brata wzrokiem.  Może Voss mógłby się trochę pobawić z Marysią? 


R A F A Ł    K E P P E R - Z A L E W S K I
Vesp, człowiek od zadań specjalnych 

Najmłodszy kapitan gałęzi wojskowej | Dowódca Cieni | Strzelec wyborowy | 27 lat
Planujący przewrót  | Przyszły zdrajca | Ten podły | Ukochany żołnierzy | Zawsze obcy
Braciszek | Zakochany w kimś, kto uważa go za oportunistyczną świnię

Nie trzeba było patrzeć. 
Teraz Vesp musi cię zabić. 

*cytaty z animacji Ralf Demolka,
* wizerunek Diego Barrueco
Obiecane szczegóły: Jeżeli podoba Ci się ta postać i chcesz ją przejąć,
to bez wahania pisz pod KP. Jeżeli masz ciekawy pomysł a brat Rafała - Tymoteusz,
nie wzbudził Twojej pozytywnej reakcji - oddam Vesp'a w Twoje ręce.
Nie martw się, nie gryzę. :)

dziś rodzinna impreza, ja w eterze przed wyjazdem jeszcze tylko jutro. 
rafał to dziecko wybierania pomidorów. musiał się pojawić. 
cel - głównie do notek. długich i krwawych. 
pozdrawiam. 

4 komentarze:

  1. [Wszystkie urlopy następnym razem zgłaszać do Administracji ;)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [W takim razie proszę Administrację, tudzież wybranych Moderatorów o dokonanie stosowanego zapisu w zakładce 'Zapisy', gdzie w odniesieniu do powyższego tematu wskazane jest jedynie, że Administrację należy informować o przedłużeniu urlopu. W tym samym zbiorze zasad wskazane jest także, że pod w/w zakładką zgłasza się pytania oraz wątpliwości. Nic z tego nie łączy się z pragnieniem wzięcia urlopu. :) Pozdrawiam.]

      Usuń
    2. [Wydawało mi się logiczne, że także tam załatwia się wszystkie inne administracyjne sprawy, ale już robię odpowiednie notatki, aby w przyszłości nie pojawiały się takie niedomówienia. ;)
      Pozdrawiam.]

      Usuń
  2. [Teraz już od nieco mniej administracyjnej strony ─ świetne zdjęcie i przedługaśna kartą, z którą w całości będę mogła zapoznać się dopiero jutro. Jeśli istnieje możliwość porwania tego pana do wątków, to pewnie coś wymyślę albo po coś się zgłoszę. Udanego pisania. I nie mogę doczekać się tych krwawych notek. ;)]

    Róża

    OdpowiedzUsuń